抖阴社区

Rozdzia? czternasty

5.3K 740 124
                                        

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin dla Eweliny! <3

HARDY

– Jak zamierzasz ją ochronić, jeśli odejdziesz z watahy?

Spodziewałem się tego pytania i rzeczywiście pada, gdy tylko Ian zamknie za nami drzwi jego magicznie wygłuszonego gabinetu. Zamiast siąść za biurkiem, zajmuje miejsce na skórzanej kanapie stojącej w kącie, przy regale z dokumentami, więc idę za jego przykładem i siadam obok.

Ian patrzy na mnie tak, jakby lepiej ode mnie wiedział, co kołacze mi się w głowie. To ciekawe, bo sam siebie niespecjalnie w tej chwili rozumiem. Mam wrażenie, że stoję okrakiem między watahą a Tabby i nie wiem, kogo powinienem postawić na pierwszym miejscu.

– Poradzę sobie z każdym, kto mógłby ją skrzywdzić – zapewniam stanowczo.

Ian wzdycha i przeciera oczy palcami.

– Hardy, nie chcę, żebyś odchodził – mówi następnie. – Owszem, to, co zrobiliście wczoraj, było głupie i nieodpowiedzialne, ale nie wyrzucę cię, tak samo jak nie wyrzucę Remy'ego czy mojej żony. Zmierzymy się z konsekwencjami.

– Tylko że w przypadku dziewczyn czy Remy'ego te konsekwencje będą inne – upieram się. – To ja zabiłem tamte hieny, nie oni. Dziewczyny tylko czekały na mnie przy samochodzie, a Remy pobiegał trochę po lesie. Sprowadzę na was wojnę z Niszczycielami.

– Ale jeśli odejdziesz, to ty będziesz miał problemy z Niszczycielami – protestuje Ian. – I nie pozbędziesz się ich tak łatwo jak wataha.

Krzywię się.

– Ale przynajmniej ochronię innych.

– Ale sprowadzisz niebezpieczeństwo na Tabby – oponuje. – Posłuchaj. Moim obowiązkiem jako alfy jest wspieranie i dbanie o bezpieczeństwo wszystkich członków watahy. Ty jesteś członkiem mojej watahy. Niezależnie od tego, jakie problemy mogą z tego wyniknąć, nie rzucę cię na pożarcie hienom, bo tak będzie prościej dla reszty stada. Troszczę się o każdego tak samo, rozumiesz?

Niechętnie kiwam głową, choć nadal czuję się rozdarty. Z jednej strony poradziłbym sobie z hienami sam, gdyby to tylko oznaczało, że nie wciągnę w kłopoty reszty stada i Iana. Z drugiej z watahą dużo łatwiej będzie mi upewnić się, że Tabby jest bezpieczna.

To chyba odpowiada na pytanie, co jest dla mnie istotniejsze. Jeśli Ian zobowiąże się do pomocy twardzielce, zostanę i poradzę sobie z tym problemem, tak jak ze wszystkimi radzą sobie egzekutorzy.

– Czyli wataha udzieli wsparcia Tabby? – dopytuję.

Ian rozkłada ręce.

– A mamy inne wyjście? – pyta. – Pepper i Neve już się w to wplątały. Ty się wplątałeś. Remy wczoraj wam pomógł. Już siedzimy w tym po uszy.

To niestety prawda. I to moja wina.

Ale dziewczyny mają swój rozum i wcale nie musiały pomagać, jeśli nie chciały. Podobnie Remy. Poprosiłem jedynie Pepper i tylko o to, by spróbowała zobaczyć, gdzie hieny zabrały Tabby. Neve akurat przy tym była i obie uparły się jechać ze mną, a Remy nie zgodził się, żeby je puścić bez opieki. Chyba powinienem być wkurzony o to, że mnie nie uznał za wystarczającego opiekuna.

– W porządku – zgadzam się po chwili wahania. – Nie odejdę z watahy. Ale nalegam, żeby zatrzymać na naszym terenie Tabby, dopóki sprawa z hienami się nie wyjaśni.

– Ona przecież już jest na naszym terenie? – dziwi się Ian.

Krzywię się.

– Tak, ale chce wracać do domu. Pomyślałem, że...

Nied?wiedzia przys?uga | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKO?CZONEOpowie?ci t?tni?ce ?yciem. Odkryj je teraz