Jęknąłem, patrząc na siebie z niedowierzaniem. Patrzyłem na swoje odbicie w ogromnym zdobionym lustrze, w garderobie zza biblioteką. Patrzyłem na siebie nie mogąc uwierzyć, że to ja.
— Wyglądam idiotycznie — prychnąłem, szarpiąc nerwowo za mankiet.
Usłyszałem chichot za swoimi plecami, odwróciłem się za siebie i spojrzałem na chłopca. Siedział na małej pufie i machał nogami. Miał roześmianą minę. Świetnie się bawił, widzieć mnie zmieszanego w zupełnie innym wydaniu.
— Tylko głupio — zachichotał, uśmiechając się do mnie szeroko, niemalże zaczepnie.
Zmrużyłem oczy i doskoczyłem do malca, chwytając go w ramiona. Pisnął radośnie i wybuch głośnym śmiechem, tak potężnym, że ściany się zatrzęsły. Nie wiedziałem czy to wybuch jego mocy, czy tylko iluzja.
— Och, tak? — zapytałem, podrzucając go w ramionach, a następnie wskazałem na nasze wspólne odbicie w lustrze. — Widziałeś siebie?
To był zupełnie inny chłopiec, niż jakiego poznałem pierwszego dnia tutaj. Był szeroko uśmiechnięty, zarumienionym, a jego oczy błyszczały przepełnione radością swojego życia. Jedyną różniącą go rzeczą od innych dzieci, była biała szata, jaką miał aktualnie na sobie. Jak twierdził, było to tradycyjne ubranie dla duchów opiekuńczych. Biel jego szaty aż raziła po oczach. Zwłaszcza, że kontrastowała z jego cynamonową cerą i czarnymi włosami.
— Wyglądam ładnie — odpowiedział mi śpiewnie.
I była to prawda, w którą obaj wierzyliśmy. Izaak naprawdę się cieszył, że może ubrać te ubranie, co było dla mnie całkiem zaskakujące. Zastanawiałem się czy nie przypominają mu się traumatyczne wspomnienia. Ale widocznie nie.
— Jasne, że tak. — Poczochrałem go po włosach i postawiłem na ziemi.
Wróciłem spojrzeniem na swoje odbicie. Ja również byłem ubrany na biało. Miałem na sobie eleganckie białe buty i spodnie, białą koszule i biały mundur ze złotymi guzikami. Wyglądałem naprawdę dziwnie. Jak... Sam do końca nie wiedziałem. Wyglądałem wojskowo, a jednocześnie mogłem w tym iść na ślub.
Izaak przyznał mi się, że pracował nad nim kilka nocy, kiedy spałem. Mundur był przekazywany z pokolenia na pokolenia, a Izaak musiał go dopasować do mojej sylwetki.
Nawet nie chciałem wiedzieć skąd ma moje wymiary.
Gdyby nie jego dumna mina i maślane oczy od razu zacząłbym narzekać i negować ubranie tego. Jednak byłem za słaby by mu odmówi. Zresztą podobno to był reguła, by przyjść do Loży tak ubranym.
Ci brytyjscy czarodzieje są naprawdę dziwni.
Zapiąłem złote guziki z literką M i obejrzałem się. Ubranie było naprawdę dobrze skrojone i nie wyglądałem źle. Ale w stroju halloweenowym również można wyglądać świetnie.
— Nie pasuje ci to — zachichotał malec — ale — złapał mnie za mały palec u dłoni — wyglądasz bardzo fajnie.
Uśmiechnąłem się szeroko i kucnąłem przed nim.
— Naprawdę? W takim razie musze się zaprezentować z jak najlepszej strony, by docenili także mój strój.
Nagle przestał się uśmiechać i złapał mnie obiema dłońmi za rękę. Spojrzał mi poważnie w oczy.
— Pamiętasz, że masz wyglądać niemiło? — zapytał.
Pokiwałem głową. Powtarzał mi to wielokrotne w ostatnich dniach.
— Pamiętam, Izaak — zapewniłem.
Naprawdę, chłopak napisał mi cały scenariusz, jak się zachować i w jakim momencie mam co zrobić. Mogłem to recytować jak wierszyk.
Kiwnął dziarsko głową, co mnie bardzo rozbawiło, i odwrócił się w stronę drzwi.
— Chodź, już czas.
Przeszliśmy do biblioteki, gdzie miał być podobno portal. Nie do końca orientowałem się na czym to dokładnie polega, ale ufałem malcowi. To on był moim przewodnikiem po tym innym świecie.
Jednym machnięciem ręki odsunął czerwony fotel, stojący w kącie pod ścianą. Z zaskoczeniem zauważyłem drzwi. Drzwi namalowane farbą w wersji 3D. Zacząłem obserwować Izaaka i jego poczynania. Spojrzał jakoś nieufnie na drzwi, a następnie do nich podszedł. Położył swoją rączkę w okolice namalowanej klamki i syknął coś, w naprawdę nieprzyjemnym języku.
Aż mnie ciarki przeszły, jednak nie zastanawiałem się długo nad tym, co powiedział Izaak. Skupiłem się na tym, że drzwi zaraz zrobiły się prawdziwe, a klamka wyskoczyła, uderzając w dłoń chłopca. Dopiero teraz, kiedy były rzeczywiste, dostrzegłem piękne złote ornamenty i błyszczące drewno. Były ogromne, przynajmniej na cztery metry.
Chłopak, nim otworzy te potężne drzwi, spojrzał na mnie badawczo. Dałem mu do zrozumienia, że wszystko w porządku i nie czuję się przytłoczony sytuacją.
Pchnął drzwi, a moim oczom ukazał się naprawdę zaskakujący widok. Przed nami rozpościerała się złota ścieżką wisząca w powietrzu, a wokół leniwie przesuwały się puchate chmury. Zerknąłem za siebie, by sprawdzić czy na pewno na zewnątrz jest już ciemno. I tak było. Jednak do miejsca gdzie miałem wejść było jasno, jakby był sam środek dnia.
Na pewno był to równoległy świat, lub inna rzeczywistość.
— Co jak spadniemy? — zapytałem niepewnie, widząc że ścieżka jest wąska, a zabezpieczeń nie ma żadnych.
Rozbawiłem go.
— Nie spadniemy — zapewnił i wyszedł poza rezydencję, jako pierwszy.
Złocista ścieżka prowadziła do ogromnej bramy, która błyszczała bielą. Cała sceneria wyglądała dość bajkowo.
— Czy to Niebo? — zapytałem, wychylając się w framudze drzwi i rozglądając się.
Ścieżka, którą miałem się zaraz przejść nie była jedyna. Poza nią było jeszcze ich jedenaście, wszystkie prowadziły do jednego celu.
— Nie — zachichotał rozbawiony moimi teoriami i nadzieją w głosie. — To rezydencja Najwyższego.
Cóż, zawsze można sobie pomarzyć.
Wyszedłem w końcu poza rezydencję i od razu poczułem się jakbym wszedł do bańki. Było ciepło, głucho cicho i żadnego wiatru, jakiego mógłbym się spodziewać wśród chmur.
— Na pewno już wszyscy są — powiedział Izaak, idąc przede mną. — Będę szedł pierwszy, by torować ci drogę i przygotować stanowisko, dobrze?
CZYTASZ
The Moon
Paranormal?ycie Abla by?o normalne. I w?a?nie wtedy, kiedy wszystko uk?ada?o si? idealnie; dosta? maila. Maila, który wywróci? jego ?ycie do góry nogami. A to by? tylko pocz?tek. Rezydencja dziedziczona po biologicznej matce skrywa w sobie potwory. Wraz z...
