Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, nie mogąc przestać myśleć o naszej rozmowie. Reagan odwiózł mnie do domu, rzucił, że wpadnie z rana, żeby na spokojnie porozmawiać — i pojechał, jakby nic się nie wydarzyło. Podejrzewałam, że liczył na to, że po przespaniu się trochę mi przejdzie. Że ochłonę. Nabiorę dystansu. Może nawet uznam, że cały ten pomysł jest bez sensu i odpuszczę.
Ale tak się nie stało.
Chciałam spróbować. Choćby na końcu miała mnie czekać pustka. Choćby miało się okazać, że to wszystko prowadzi donikąd. Wolałam to, niż żyć z pytaniem „co by było, gdyby".
Bo może niczego nie znajdę. Może pojadę tam i wrócę z niczym, rozbita jeszcze bardziej niż teraz. Ale musiałam to zrobić dla siebie.
Żałowałam tylko, że nie mogłam porozmawiać o tym z rodzicami. Tymi, którzy mnie wychowali. Tymi, którzy naprawdę byli moimi rodzicami, nawet jeśli nie dali mi życia. Byli bardzo schorowani. Podobnie zresztą jak rodzice Reagana.
Jednak mieliśmy ze sobą trochę wspólnego.
Mój tata zmarł, kiedy miałam szesnaście lat. Mama... Mama była jeszcze przy mnie, kiedy pojawił się Jamie. I choć była już wtedy słaba, pamiętam, jak bardzo się cieszyła. Jak mocno uśmiechała się na wieść o ciąży. Jak powtarzała, że teraz nigdy nie będę sama. Że ten malutki człowiek będzie moim światłem, kiedy przyjdą ciemniejsze dni.
Reagan: Zrób mi kawę, zaraz będę
Odczytałam jego wiadomość jeszcze półprzytomna i parsknęłam pod nosem. Typowy Reagan. Żadnego „dzień dobry", żadnego „jak się spało?". Tylko polecenie. Konkret. Jak zwykle.
Ale kawę oczywiście zrobiłam — jedną czarną dla niego, jedną z mlekiem dla siebie. Zaniosłam je na ganek i, jakby odruchowo, usiadłam na huśtawce, zostawiając mu wolny fotel. Słońce dopiero zaczynało się przebijać przez drzewa, a powietrze było jeszcze rześkie. Lubiłam ten moment dnia.
– Mogłaś się chociaż ubrać, a nie siedzieć w piżamie.
Usłyszałam za plecami i spojrzałam na Reagana, który wszedł na schodki i zatrzymał się na nich. Myślałam, że przyjedzie samochodem, ale przyszedł na nogach.
– Jakoś wczoraj ci to nie przeszkadzało. Też zapukałam do ciebie w piżamie, kowboju. – Uniosłam brwi i sięgnęłam po swój kubek.
Uśmiechnął się leniwie, tym swoim nieznośnie pewnym siebie uśmiechem.
– W szlafroku – poprawił mnie. – Zmieniłaś zdanie? – zapytał, siadając na fotelu.
– Nie. Pojadę tam z tobą lub bez ciebie, McCoy.
– Gdzie to w ogóle jest? – Zerknął na mnie, wyjmując z kieszeni telefon.
– W Pine Hollow. Trzy godziny jazdy samochodem w jedną stronę.
Czułam, że zaraz znów zacznie mnie od tego odwodzić. Reagan wypuścił ciężko powietrze i wziął łyk kawy.
– Nie musisz ze mną jechać. Poradzę sobie.
– Proponuję pojechać w piątek po twojej pracy, jeśli Jaxon może zająć się młody. – Obrócił głowę w moją stronę. – Wynajmiemy coś na noc, a w sobotę będziemy już od rana na miejscu. Dzisiaj się nie opłaca, bo na pewno niczego się nie dowiemy w niedzielę. Poza tym jutro idziesz do pracy. Aha, ale ty w soboty pracujesz.
– Wezmę wolne. Jesteś pewien, że chcesz jechać?
Reagan wzruszył ramionami.
– Już ci mówiłem, Brooks. Nie puszczę cię tam samej. Zwłaszcza twoim samochodem. Nie ma takiej opcji. Pewnie nawet nie dojedziesz nim na miejsce. Pojedziemy moim. I ja prowadzę.
CZYTASZ
Gdzie diabe? nie mo?e, tam kowboja po?le
RomanceIvelle Brooks - mama, bibliotekarka i autorka romansów, które pokochano w ca?ym kraju. Cho? na papierze potrafi stworzy? idealnego m??czyzn?, w prawdziwym ?yciu nie ma szcz??cia w mi?o?ci. Reagan McCoy - by?y mistrz rodeo, dzi? w?a?ciciel rancza i...
