Reagan
Miło było znów obudzić się obok Ivelle. Na dodatek w jej domu. Uwielbiałem jej widok z samego rana, kiedy jeszcze zaspana przecierała oczy.
Kiedy poszła do łazienki, by przygotować się do pracy, zsunąłem się z łóżka i poszedłem do kuchni. Zrobiłem kawę, taką, jaką lubiła — mocną, ale z odrobiną mleka — i szybkie śniadanie. Nic szczególnego, zwykłe tosty i jajka sadzone, ale chciałem, żeby miała coś ciepłego przed wyjściem.
– Uwielbiam cię – odezwała się, wchodząc do kuchni i sięgając po swój kubek z kawą.
– Usiądziemy?
– Możemy zjeść przed domem. Mam jeszcze sporo czasu – powiedziała, chwytając talerz. – Chodź.
Przenieśliśmy się przed dom, a ona już jakoś odruchowo usiadła na huśtawce, zostawiając mi miejsce na fotelu.
Wyglądała absolutnie przepięknie. Miała na sobie letnią, jasnoniebieską sukienkę z krótkim rękawkiem, sięgającą do połowy łydki. Włosy miała rozpuszczone, lekko pofalowane. Z trudem odrywałem od niej wzrok.
– Jak wyglądam? – zapytała nagle. – Mogę tak iść na naszą randkę?
– Oczywiście. Wyglądasz przepięknie.
Spuściła wzrok, a na jej ustach pojawił się drobny, nieco zawstydzony uśmiech.
– Dziękuję.
Skoro ona wyglądała tak ładnie, to chyba sam musiałem wygrzebać z szafy białą koszulę. Albo chociaż coś w miarę eleganckiego – nie mogłem przecież wyglądać, jakbym wyszedł właśnie z pastwiska.
– Odwiozę cię do pracy, a później po ciebie przyjadę – powiedziałem, a ona skinęła głową. – Tylko musimy iść do mnie po samochód.
– Jasne. Nic się nie stanie, nawet jak się chwilę spóźnię. I tak nikt z samego rana nie przyjdzie.
Odwiozłem ją do pracy, a później wróciłem do domu, żeby też zająć się przez kilka godzin pracą. Chciałem jej kupić kwiaty. Wiedziałem jednak, że jeśli pojawię się w naszej kwiaciarni, zaraz całe miasto będzie gadało, że TEN Reagan McCoy kupował kwiaty i że to na pewno dla jakiejś kobiety. Mogłem niby pojechać do innej kwiaciarni, w sąsiednim miasteczku, albo zerwać coś z mojego ogrodu. Tylko że wiedziałem, że jeśli spędzą kilka godzin w samochodzie, to zanim zdążę jej je dać, zwiędną. Zwłaszcza przy tym upale.
Postanowiłem jednak je zerwać i wstawić do wazonu. Zawsze mogłem go postawić w salonie na stole i Ivelle zobaczyłaby je po naszym powrocie z randki.
A kiedy je zerwałem, to w mojej głowie oczywiście pojawiły się myśli, że może jednak mogłem jechać do kwiaciarni. W końcu nie wiedziałem, czy Ivelle spodoba się taki zwykły bukiet. Nie było to w końcu nic wielkiego.
Ale to było szczere.
Właśnie dlatego tego nie wyrzuciłem. Ułożyłem je w prostym wazonie, bez żadnej wielkiej filozofii.
Chciałem, żeby ta randka — i cały dzień, który mieliśmy przed sobą — była naprawdę wyjątkowa. Nie potrzebowaliśmy niczego wielkiego, żadnych spektakularnych planów ani drogich atrakcji. Chodziło tylko o to, żebyśmy spędzili razem czas. Spokojnie, bez pośpiechu, bez stresu. Po prostu we dwoje.
Chciałem widzieć jej uśmiech, słuchać, jak się śmieje, obserwować, jak odgarnia włosy za ucho, kiedy opowiada o czymś z zaangażowaniem. Chciałem trzymać ją za rękę, nie przejmując się tym, kto patrzy. Być blisko niej. Zwyczajnie. Tak po prostu.
CZYTASZ
Gdzie diabe? nie mo?e, tam kowboja po?le
RomanceIvelle Brooks - mama, bibliotekarka i autorka romansów, które pokochano w ca?ym kraju. Cho? na papierze potrafi stworzy? idealnego m??czyzn?, w prawdziwym ?yciu nie ma szcz??cia w mi?o?ci. Reagan McCoy - by?y mistrz rodeo, dzi? w?a?ciciel rancza i...
